— Otóż wtedy, w takich czarnych chwilach, pisywałam wiersze.
— Pani? — wykrzyknął Polata.
— Tak. Pisywałam wiersze — nie do druku, nie żeby się chwalić, pokazywać, tylko — dla siebie. I to mi przynosiło wielką ulgę. Pan — poeta, umie pan wiersze pisać, więc niech pan idzie do domu, niech pan sobie siądzie cicho w kąciku i niech pan napisze jaki ładny, ładny, śliczny wiersz. To panu pomoże.
To rzekłszy, uściskała ojca, uśmiechnęła się poczciwie do Polaty, podała mu rękę i poszła.
Pan Piekarski, który się trochę zadyszał, zdjął czapkę, podrapał się za uchem i wpatrzywszy się Polacie w oczy, stał i patrzał.
— Przetłumaczone na język ludzi myślących — zaczął — słowa tego dziecka znaczyłyby: „Chłopie, nie myśl wciąż o sobie, lecz rób porządnie, co do ciebie należy“. Przyzna pan, że rada dobra i — na całe życie. Nie trzeba jej lekceważyć. Z dobrego serca ta mądrość płynie.
— Przyznaję! — odpowiedział Polata — Najzupełniej przyznaję, wiem!
A podumawszy chwilę, dodał prawie pokornie:
— Zapamiętam to sobie i postaram się sumiennie spełnić. Pan świadkiem!
— Nacóż tu świadek! — burknął emeryt niechętnie.
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/164
Ta strona została uwierzytelniona.