Ponieważ wiadome było, że pan emeryt zwykle czeka na „dyliżans“ pod „Gwiazdą“, wynoszono mu z oberży krzesełko, aby nie musiał stać. Stary siadał, ćmił kręcone papierosy z wiśniowej „cygarniczki“, przyglądał się dzieciom, bawiącym się na ulicy, i czekał, od czasu do czasu tylko wstając, aby wyjść na środek ulicy i popatrzeć, czy „buda“ nie jedzie. Jeśli nie jechała — wracał, siadał na krzesełku i w dalszym ciągu przyglądał się dzieciom, które ze swej strony zerkały ostrożnie ku starszemu panu.
Gdzieindziej, zwłaszcza wśród dzieciarni żydowskiej, taki gruby pan byłby z pewnością narażony na nieprzyjemne docinki, wykrzykiwanie zza płotu nieprzyzwoitych wyzwisk, a może i na inne przykrości. Dzieci w tej wielkopolskiej wsi były grzeczne i naogół dobrze wychowane.
— Z czystem sumieniem mogę powiedzieć — chwalił się przy każdej sposobności pan Piekarski — że nigdy mi się nie zdarzyło, aby mnie tu kiedykolwiek napadł pies. Prawda, tu są psy przeważnie uwiązane, ale biega ich też na swobodzie dość, a przecie nigdy nie miałem nieprzyjemności. Jacy ludzie, takie psy! Ludzie są uprzejmi, grzeczni, więc i dzieci też, a skutkiem tego i pieski wszelakie.
Dzieci, przeważnie jasnowłose, w różnobarwnych sweterkach i czapeczkach, czasem kusych
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
XXXVI.