ona swój program przeprowadzi co do joty. Tego samego żądałaby ode mnie. Nie, mój panie, ja wiem, że wielu nazwałoby mnie w tym wypadku idjotą, skończonym idjotą, kretynem, ale — niech będzie!
Nie pytając gospodarza o pozwolenie, wylał z buteleczki resztę koniaku, wypił, zapalił papierosa i zamyślił się.
— Jednakże, wie pan —
Pan Piekarski tarł dłonią czoło.
— Na pańskiem miejscu — w podobnej sytuacji — dziś — wielu, wielu młodych ludzi... Mówmy otwarcie: Przecie chyba ja wiem, ile niemoralnego kryje ta propozycja, ewentualnie sytuacja, ale — ona przedstawia też wartości... możliwości... nie do pogardzenia — to pan przyzna sam... Doprawdy... oczywiście... ja nie postąpiłbym inaczej niż pan, ale ja — jestem już stary, niczego od życia nie pragnę... Lecz... dalibóg... w tym dzisiejszym świecie...
Polata patrzył w okno, za którem w misie malachitowej wrzało słońce, kiwał głową, słuchał, a wreszcie rzekł:
— Nic mnie to nie obchodzi! Zrobiłem swoje i — i — nie żałuję. Nie mogłem inaczej. Jeśli mnie z tego powodu na-nazwą i-i-djotą, to ja chchcę być takim i-i-i-djotą. Właśnie — takim!
— Możeby się pan trochę położył? — zaproponował pan Piekarski.
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.