publicznie przez wychowanki Zakładu. Miało to być przedstawienie wysokiej klasy tak ze względu na poziom artystyczny, jak i na smak w urządzeniu sceny. Potem związek jakiś zagrał „Św. Genowefę“. Poszła na to przedstawienie miła Krynia i wróciła z oczami pełnemi łez, a gdy zaczęła Polacie opowiadać o sztuce, zaryczała gorzko na cały głos nad utrapieniami św. Genowefy i z trudem się uspokoiła.
— Więc ładnie było? — zapytał Polata.
— Bardzo ładnie! — pochwaliła — Wszyscy płakali!
Cały dzień następny chodziła zmartwiona, żałosna i twardo pociągała nosem.
— Teatr upada! — zaśmiał się Polata — A toż miljony wierzących, naiwnych, prostych serc, godnych Kalderona, Szekspira, Słowackiego, Fredry, tęsknią do tego teatru i nie widują go nigdy! Miljony złotówek czekają na tę wędrowną trupę i tego polskiego pisarza dramatycznego, który dotrze do tysięcy tych Różewów i serc ich mieszkańców. Lecz czy pisze kto dla nich, czy kto o nich myśli? Bo tu żadnych żydowskich szmoncesów przynosić nie można. To — Polska, poważna, inteligentna, wierząca, myśląca i czująca po polsku.
Czy dlatego nic dla niej nie macie?
— Co ja robiłem dotychczas, co ja robiłem?! — wyrzuca sobie Polata.
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/217
Ta strona została uwierzytelniona.