dyjnym głosem zapowiedziała, że z rozpoczęciem przedstawienia „trupa“ spóźni się prawdopodobnie o godzinę, uśmiechnęła się do ojca i do Polaty i odeszła.
Polata westchnął.
Nareszcie dano znak.
Obszerna sala jadalna, na końcu oddzielona od „sceny“ zasłoną z białego płótna. W sali ciemno, jak w prawdziwym teatrze. Widownia nabita, bo specjalnie na przedstawienie przyszli goście z wioski. Nie dla samego zaszczytu tylko, ale dla wrażeń artystycznych. Przedstawienia Zakładu są tu cenione, jak gdzieindziej występy zespołów światowej sławy. Szczebiot gwarliwy i wesoły dziewczęcej młodzieży.
Za zasłoną, na scenie, jasno. W środku zasłony, trzymając dwie jej krawędzie, aby się nie rozsuwały, stoją dwie małe panienki. One spoza zasłony sali nie widzą, więc są pewne, że i ich nie widać, a tymczasem czarne ich sylwetki występują wyraźnie i cała sala bawi się niemą, lecz żywą grą ich ramion, nóżek, główek i profilów. Zasłona wydyma się i faluje gwałtownie, jakgdyby poza nią przelatywał przez scenę orkan. I tak też jest. Conajmniej tuzin panien z furją ustawia scenę.
Nareszcie spokój, cisza, dwa cienie za zasłoną nieruchomieją, odzywa się pianino, cienie z krawędziami zasłony rozbiegają się na prawo i lewo — zaczyna się:
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/220
Ta strona została uwierzytelniona.