— Ty dziecko najsłodsze! — pomyślał młody człowiek, uśmiechając się do panienki z głębi duszy serdecznie.
Wszystkie kolory tęczy, stłumione i zharmonizowane sennością zachodzącego słońca, skupiły się i zawisły nad „malachitową misą“, widną z okna pokoiku pana Piekarskiego. Barwne fale powietrza drgały i przenikały się wzajemnie, łącząc się w spokojne akordy, pełne powagi i słodyczy. W niedosłyszalnej, lecz jakże głębokiej i chwytającej za serce muzyce świateł, wysokiemi, ekstatycznemi tonami znaczyły się rozrzucone w polach białe plamy kwitnących krzaków tarniny.
Pan Piekarski siedział przy oknie, patrzył na niebo, mieniące się barwami, i medytował.
Wtem zapukano do drzwi, i do pokoiku wszedł Polata.
— Przyszedłem panu powiedzieć, że jutro wyjeżdżam — oznajmił panu Piekarskiemu po powitaniu.
— Tak nagle? — zdziwił się starszy pan — Wiedziałem, że pan nas wcześniej czy później porzuci, ale nie spodziewałem się, że tak nagle, właśnie teraz, kiedy sady biało zakwitły, wiosna ziemię w białą sukienkę ubrała —