Pan Brat spojrzał na córkę przeciągle, chłodno, surowo.
Młoda kobieta zmięszała się, ożywienie znikło z jej twarzy, zielone oczy zgasły. Odwróciła się i wyszła bez słowa.
— Gdyby pan — zwrócił się poeta do emeryta — potrafił zachmurzyć się tak posępnie, jak pan Brat —
— O, drogi panie! — westchnął emeryt — Potrafię! Potrafię!
— a pan — zwrócił się Polata do oberżysty — gdyby potrafił uśmiechnąć się, jak pan —
— Nie potrafię! Nie potrafię! — zachrypniętym nieco głosem przerwał pan Brat — I nie chcę! — dodał — Nie potrzebuję! Wszystko mi jedno! Wszystko jedno.
To mówiąc, zaczął napełniać kieliszki.
— Ja już dziękuję! — zawołał pan Piekarski, protestując równocześnie przeczącym ruchem dłoni — Ja już nie będę.
— A ja się na-pi-ję! — rzekł poeta z przekorą w głosie.
— Nic pan przez to nie wskóra! — zauważył emeryt.
— Niewiadomo! — rzekł młody mężczyzna — W każdym razie oszołomię się trochę... może zgłupieję... doreszty... i będzie mi lepiej... Bo ta odrobina rozumu, którą, zdawało mi się, posia-