Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może ducha zobaczył? — wykrzyknął poeta — Bywa, że ludzie nie widzą, a zwierzęta widzą...
— Et! Ducha! Niech go pan wypuści na dwór.
Poeta otworzył drzwi.
— Wynoś się, Lot! — krzyknął oberżysta.
Warcząc i poszczekując, pies wybiegł na ulicę.
— Czekajcie, panowie! Zaraz wam coś pokażę.
Polata wyszedł szybko.
— Poeta! — rzekł do emeryta oberżysta z uśmiechem — Prawdziwy poeta!
— Zdaje mi się, że jest nieco podniecony! — zauważył pan Piekarski.
— Ja myślę, że oni są zawsze podnieceni. To inni ludzie, niż my.
— Może być — zgodził się emeryt — Choć — cóż? Dziecko!
Polata wrócił z dużą fotografją w rękach.
— Patrzcie, panowie! — zawołał, stając w świetle lampy — Zobaczycie mego rajskiego ptaka! Chodź pan tu, panie gospodarzu, tam pan nic nie zobaczysz!
W sionce, w oknach, w nieopalonym piecyku żelaznym czy też w rurach żelaznych zaczął skomleć i piszczeć wiatr.
Pan Brat wylazł zza bufetu i wziął fotografję, podaną przez pana Piekarskiego.
Ubrana — nie, raczej tylko przystrojona olbrzymiemi pióropuszami z piór strusich stała