przebogatem pięknie i uroku tej cudnej istotki — a na piękno był naprawdę czuły i wrażliwy. Czyż jeden z jego synów nie malował obrazów, choć nigdy się malować nie uczył?
— Chciałbym ją kiedy w życiu zobaczyć — mruknął napół do siebie.
— Może przyjedzie! — odezwał się emeryt — Ale szczęśliwy on z nią nie jest i nie będzie.
Słychać było, jak poeta chodził nerwowo po alkierzu. Prawdopodobnie czegoś szukał, bo raz i drugi trzasnęła jakaś szuflada, zaskrzypiała skórzana walizka.
— Jak się to ten wicher rozwył znowu! — narzekał pan Brat.
Pan Piekarski milczał.
Wreszcie rzekł:
— Ten młody człowiek ma trochę niesamowite oczy, uważał pan? Mówi niby — o tyle o ile — do rzeczy, przytomnie, ale — w oczach ma jakieś błyski, które mi się nie podobają. Wogóle — nie wie pan, z czego on żyje?
— Nie dowiadywałem się... Płaci. Córka mi coś mówiła... Coś tam zarabia, prócz tego podobno ma jakieś stypendjum...
— Ale majątku nie ma?
— Nic o tem nie wiem. Zdaje się, że nie.
— Więc jakżeż? Rajskie ptaki są dla ludzi bogatych, nie dla chudziny.
— E, z tego tam nic poważnego nie będzie! — pokiwał głową oberżysta — Romansują! Poko-
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/30
Ta strona została uwierzytelniona.