Denat zdawał się tylko na to czekać, bo jak tylko kobietka podsunęła mu otwór butelki pod nos, ocknął się.
— Co się stało? — zapytał słabym głosem.
— Niech pan lepiej nic nie mówi! — podrażnionym, mocnym głosem zaczęła Krynia — Głupstwo pan zrobił. Wielkie głupstwo. Ale już nie mówmy o tem.
— Ale co się stało? — pytał denat — Ja nic nie wiem. Zemdlałem, czy co?
— Postrzelił się pan — odpowiedział emeryt — Ale nic pan sobie nie zrobił. Draśnięcie.
— Postrzeliłem się?
Mistrz patrzył na obecnych swemi szeroko rozstawionemi, czarnemi oczami, w których teraz było dziecinne zdziwienie.
— Postrzeliłem się? — zapytał jeszcze raz — Gdzie?
— Tu! W alkierzu! — odpowiedziała Krynia — Leżał pan na ziemi, jakeśmy przyszli. Takie głupstwo! Mógł sobie pan co naprawdę zrobić! Coby ludzie powiedzieli? Bo pan wódkę pił!
— Niech pani tak nie pytluje! — zniecierpliwił się denat — Gdzie się postrzeliłem? — zwrócił się do pana Piekarskiego.
— W lewy bok. Mówię panu — draśnięcie. Ale po doktora trzeba do miasteczka zatelefonować. Teraz, kiedy pan żyje, zależy na tem, żeby rana, choć niewielka, była opatrzona. To był nieszczęśliwy wypadek, prawda?
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.