Polatę odwiedziła kilkakrotnie siostra Eupraksja, z własnej woli i bezinteresownie oczywiście, pełniąca w wiosce obowiązki felczera czy doktora. Chętna, zawsze gotowa do usług, energiczna i pełna życia, była lekarką doskonałą, dla swego dobrego serca i wesołości powszechnie lubianą.
Gdy przyszła pierwszy raz, Polata trochę się spłoszył. Zakonnica! Nigdy nie miał nic do czynienia z zakonnicami, nigdy o nich nie myślał; gdy czasem na ulicy jaką zakonnicę spotkał, bezwiednie odwracał od niej wzrok. Cóż mogła go obchodzić — zakonnica, nieokreślona istota, stojąca poza wszelkiem życiem.
Siostra Eupraksja była drobna i szczupła, twarzyczkę miała pociągłą, z długim, śpiczastym nosem, i małe piwne oczy, przeważnie zatroskane i jakby z bolesnym wyrazem. Czoło, na które przywykłym ruchem ściągała wciąż czarną, wełnianą chustkę, poryte było poprzecznemi zmarszczkami, palce rąk sękate i jakby zniszczone od pracy.
— Oo, to pan taki młodziutki! — zaśpiewała wesoło cienkim, ale melodyjnym głosikiem, gdy weszła pierwszy raz do alkierza — A ja się tak bałam! Mówiono mi, że zranił się mistrz, więc myślałam, że to siwy, poważny, starszy pan, niecierpliwy, gderliwy —
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
IX.