— Tutejsi. Chłopi. Porządni ludzie, wykształceni. Dowiedzieli się, że pan pisze książki, chcą pana poznać.
— A dobrze.
W szynku czekali panowie, rośli, barczyści mężczyźni, bardzo przyzwoicie ubrani, w doskonale skrojonych, ciemnych garniturach marynarkowych, starannie ogoleni, ludzie, którzy spokojnie mogliby zasiąść do stołu w pierwszorzędnej restauracji. Zachowywali się też najzupełniej poprawnie.
— Którą swoją książkę poleciłby nam pan do przeczytania? — zapytał jeden z nich.
Polata powiódł wzrokiem po czerwonych, mocnych twarzach swych gości, a zobaczywszy ich szerokie piersi, potężne dłonie i grube ramiona, poruszył głową przecząco i rzekł:
— Panowie! Z przykrością spostrzegam, że dla panów moje książki byłyby zbyt mdłe. Nie sądźcie mnie, panowie, fałszywie, ale... Doprawdy — jestem w kłopocie. I to w niemałym kłopocie...
— Więc nie ma pan dla nas nic? — zapytał z miłym, delikatnym uśmiechem młody człowiek, rudy, z inteligentnemi, zielonemi oczami. Nazywał się Jeleń.
Zmieszany i zawstydzony Polata osunął się na krzesełko.
— W rzeczy samej, naprawdę — nie mam dla panów nic. Jest mi to niezmiernie przykro,
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/59
Ta strona została uwierzytelniona.