— Panie poeto! Słowo jest materjałem wybuchowym o wiele silniejszym od dynamitu. Jako poeta wie pan o tem. Zaczekajmy. Przyjdzie czas, gdy siły w panu wzbiorą, i wówczas podyktuje pan ludziom przepotężne nakazy.
— Ja? — zdziwił się poeta — Nakazy?
— Rzecz prosta! Jako dziecko, potrząsał pan dziecinną grzechotką, jako mężczyzna uderzy pan w dzwon.
— W dzwon! — wykrzyknął Polata — Dobre słowo! Panie Piekarski, pan ma słuszność. To słowo jest nietylko, jak tytuł tomu, ale jak wskazanie. Dzwon! Wielka rzecz!
Tu poeta usiadł nagle, pomyślał chwilę i rzekł:
— Ale dziś megafony dzwon zakrzyczą.
Pan Piekarski uśmiechnął się i rzekł półgłosem, jakby do siebie:
— Jakoś mi się to nie zdaje!
— Nie? — spojrzał na niego poeta — Jest pan tego pewny?
Emeryt popatrzył na niego uśmiechniętemi oczami i zapytał:
— Zagłuszy pan serce? Owszem, można, ale się pan rozchoruje. Zresztą — to o wiele trudniejsze, niż się zdaje. A wogóle — bardzo niebezpieczne.
Polata podniósł głowę.
— Gdyby panu móc uwierzyć! — zaczął — Gdyby istotnie nadeszła prawdziwa, promienna niedziela palmowa z muzyką dzwonów w szafirze
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/68
Ta strona została uwierzytelniona.