Ani nawet nie sługą, bo płacy żadnej nie bierze, łaską jest, że jej od rana do wieczora harować wolno.
Teraz płacze, a nie pocieszy jej nikt.
Gdyby to tak była Lala, co? Posadziłby ją przy sobie, czy na kolanach, pieściłby, głaskałby po twarzyczce, szeptałby słodkie słówka, obiecywałby jej Bóg wie co, gwiazdkę z nieba, szybkę z okna... Starałby się ją rozbawić, rozśmieszyć... I nietylko on. Każdy.
Ale Kryńka nie jest Lalą, tylko Kryńką. Gdyby ją inaczej kształcono, wychowano, ubierano i traktowano, byłaby taką samą damą, jak pani mecenasowa Iks lub pani doktorowa Zet. Jest młodą, zdrową, mocną, przystojną kobietą. Jest matką.
Nie chodzi o to, że westchnęła, pociągnęła dobrze nosem, utarła go wierzchem dłoni, zajrzała do żelaznego pieca, zatrzasnęła drzwiczki i wyszła na podwórze, gdzie teraz rąbie z furją drwa. Taki los. Ale że jednak — nikt dobrego słowa nie powie tej rozżalonej duszy kobiecej — ani dziś, ani jutro, ani za dziesięć lat.
Cóż dziwnego, że taki człowiek coraz rzadziej się uśmiecha, aż wreszcie o uśmiechu zapomina, staje się kłótliwy, zacięty w swem rozżaleniu, nieużyty, mściwy..
A przecież ta kobieta mogła być radością ludziom.
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.