zjum — w granatowych czapeczkach i takichże prostych sukienkach, wyglądających spod płaszczyków. Ubrane były skromnie, ale czysto i przyzwoicie.
Polata, człowiek światowy, przyjaciel „gwiazd“ wszelkiego rodzaju, nie zajmował się podlotkami, nigdy nawet uwagi na nie nie zwracał, a już o jakimś flircie mowy być nie mogło. Na to był za uczciwy. Toteż prawie nie wiedział, jak taka młodziutka panienka wygląda.
Z ciekawości powiódł oczami po młodych, roześmianych twarzyczkach.
I nagle — jakgdyby go coś za serce chwyciło.
Te oczy!
Patrzyły z samego kącika — a jeszcze dobrze było widać — i, zadumane, rzekłbyś, zapamiętawszy się, nie odwracając się od niego, patrzyły jemu, Polacie, w twarz. A były to oczy śliczne, uczciwe, czyste, spokojne, a przecie tęskniące, oczy ciemne, nieco podługowate, w oprawie długich, czarnych rzęs pod dwoma cienkiemi, czarnemi łukami przepięknie zarysowanych brwi. Oczy te patrzyły tak, jakby chciały tylko widzieć, ale było w nich też coś, co znaczyło raczej wiedzieć...
— Te oczy! — wykrzyknął w duchu Polata — Jakież to czyste oczy... Jakie uczciwe! Dobre! Tak uczciwe oczy muszą oczywiście być dobre... lecz przecież... one dają jeszcze... Boże! Gdy się
Strona:Jerzy Bandrowski - Rajski ptak.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.