Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/100

Ta strona została uwierzytelniona.

nie zauważył, zniżał się do paru metrów nad swym celem, a potem, zwolna posuwając się w górę, jedną po drugiej bombę puszczał z niezawodną celnością i zanim się spodziano, już znowu płynął wśród chmur.
W tych podstępnych a nagłych atakach był niezwyciężony. Piloci nieprzyjacielscy próbowali go atakować, kiedy jednak strącił ich pięciu, jednego po drugim, unikali go, bali się go. Dowództwo ich widziało przewagę lotnika i jego przedziwne opanowanie aparatu; było jasnem, że nawet dobry pilot nie może skutecznie stawić czoła temu artyście. Z drugiej zaś strony niemożliwą było rzeczą pozwolić mu gospodarować w powietrzu, jak u siebie w domu, bo wówczas, rozumie się, miary nie znał. Raz, sterroryzowawszy wojsko, spokojnie wylądował na łące — i wziąwszy pod karabin maszynowy przeciągające treny, kazał im wszystko, co wiozły, wrzucić do niedalekiego stawu. Więc dowództwo wojsk nieprzyjacielskich zażądało od swych lotników stanowczo, aby tym wybrykom położyli koniec.
Czy Zaruta przeczuwał to?
Nie wiadomo. Ale naraz pojawił się w towarzystwie drugiego aeroplanu, który jednak nie zniżył się wraz z nim, lecz nakształt skowronka krążył sobie wysoko, ukryty w chmurach. Zaruta sam, starym i przyjętym już zwyczajem, rozpoczął swe popisy w powietrzu. Przemknął się nad pozycjami nieprzyjacielskiemi, złośliwie rzucił bombę na bardzo potrzebny mostek, z karabinu maszynowego ostrzelał zmasowaną konnicę, zabił kilka-