cze trzy aeroplany zleciały na ziemię, dwa w ogniu, z czarnemi warkoczami dymu. Z czternastu czterem tylko udało się uciec.
A wówczas eskadra Zaruty zaczęła zbytkować. To nic, że specjalne działa pionowe, podobne do wielkich samowarów z wysuniętemi w górę rurami, grzmiały i darły swemi pociskami chmury! Aeroplany Zaruty, latając z chrzęstem złowieszczym tuż nad ziemią i ciągnąc cienie czarne za sobą po śniegu, lokowały swe bomby w najdrażliwszych i najboleśniejszych miejscach pozycji.
Widząc to któryś z lotników nieprzyjacielskich, snać ognistszej duszy i zuchwalszej myśli, zerwał się niespodziewanie i wzleciawszy w górę, chciał się wmieszać nieznacznie w zwycięski hufiec napowietrzny. Gdyby go nie zauważono w porę, mógł był istotnie wiele szkód narobić. Nie dopuścili do tego lotnicy eskadry „Śmigi Warczącej“! Dwa aeroplany wzięły go między siebie, trzeci zawisł nad nim. Mógł pilot może drogo sprzedać swe życie, snać jednak zląkł się rozwartej pod nim otchłani, bo bez oporu poleciał wraz z eskortującemi go aeroplanami ku miastu.
Tak pierwszy raz zdarzyło się Zarucie wziąć jeńca w obłokach.
Korzystając z tego wielkiego zwycięstwa napowietrznego i z osłabienia nieprzyjaciela w następnych dniach nawiązano bardzo żywy kontakt ze stolicą. Zaruty prawie przez tydzień nie było w domu. Wrócił wreszcie, ale nie sam. Leciało za nim siedem aeroplanów pierwszej jego frontowej eskadry, leciało za nim siedem jego niezwyciężonych sokołów. Szumnie i pięknie starym
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.