jego smagłą, dawniej trochę posępną twarz, przedziwnie rozjaśniał wewnętrzny uśmiech, oczy zielonawe świeciły.
— Imponuje mi twój dobry humor, Janku — rzekła rozrzewniona Kasia. — Nie widziałam cię nigdy tak wesołym.
— Niedarmo byłem tak długo skautem, droga pani! — odpowiedział młody porucznik. — A prócz tego dopiero teraz rozumiem całą mądrość pewnej filozofii...
— Cóż to za potężna filozofja?
— Leciałem raz na wywiad z kolegą, młodym oficerem. Pogoda była straszna, a wywiad musieliśmy zrobić. — Cóż za okropna pogoda! — Kląłem, kiedyśmy mieli siadać. — Lepsza taka, niż żadna! — odpowiedział mi oficer. — Miał chłop zupełną rację!
— Ja zaś przekonałem się, że i tak mogłoby być dobrze i owak i jeszcze inaczej, ale zawsze lepiej jest tak, jak jest! — śmiał się drugi lotnik.
— Ale skąd się tu wziąłeś? — dziwiła się Kasia.
— Komendant mnie przywiózł!
— Ach, Marjan?
— Całą pierwszą eskadrę „Warczącej Śmigi“ zabrał ze sobą.
— Bo nie wiesz, Kasiu, że mamy tu wspaniałą robotę. Wszystkie trzy eskadry pójdą teraz w polę...
— Znowu!
— Musimy tej hołocie poderwać nogi! Musimy ich stąd wyrzucić... Wiosna nadchodzi i to będzie nasza wiosna... Musimy tych łotrów stąd
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.