Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

lub w otwartych drzwiach na werandę, wyprostowany i dostojny w swym mundurze, młody oficer czekał na panią domu, półsłówkami rozmawiając z ukochanym ordynansem, który go ani na krok nie opuszczał. Kasię chłopak witał ukłonem i wesołem słowem. Nie podchodził ku niej, wiedząc, że ruchy jego sztucznej nogi są przykre i sprawiają bolesne wrażenie. Ona podchodziła ku niemu, pytała go, jak spał, ruchem dłoni zapraszała go do śniadania. Wówczas ordynans brał go pod ramię i prowadził ku krzesłu. Lotnik z widoczną radością zasiadał do śniadania; jadł za dwuch, mówił za trzech.
Dziwna rzecz! Myśląc jasno, trzeźwo i nieraz bardzo konkretnie, ten młody człowiek ogromnie wierzył w sny. Kasia, która po kobiecemu chętnie o snach swych rozmawiała, z nudów raz i drugi zaczęła mu o nich opowiadać. Słuchał uważnie, w wielkiem skupieniu, a potem wybadywał, przypominał, podsuwał jej różne domysły. Sądziła, że robi tak przez grzeczność, aby się jej dać wygadać, on jednak rozmawiał z nią o tych rzeczach tak poważnie, że wprost nie wiedziała, co o tem myśleć.
— Słuchajno, Janku! — odezwała się pewnego dnia, kiedy z całą powagą komentował jakiś jej niedorzeczny sen. — Nie wiedziałam, że z ciebie taki komedjant!
Lotnik zdziwił się.
— Komedjant? Ja? Dlaczego?
— Pocóż udajesz, że wierzysz w sny? Poco mnie naciągasz na te opowiadania?