Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

ciaste grupy spiczastych dachów czarnych i czerwonych a dyszących dymem i białawą mgłą wyziewów. Spadzistą ulicą, jak szkarłatna kropla krwi, zciekał na czerwono malowany, maleńki tramwaj. Wyniośle sterczały stare wieżyce kościelne i dymiące kominy fabryk. Nad tą mgłą, nad temi ciemnemi konturami starych gmachów i kościołów wysoko w słońcu i szafirze ciepłym pojawił się jasny dwupłaszczyznowiec, do białego gołębia podobny. Ale nie zatoczył koła, lecz piął się wciąż w górę, póki wreszcie z olbrzymiej wysokości nie runął na dół, koziołkując w powietrzu.
— Szalone! — krzyknął ktoś z publiczności.
Zawtórował mu cichy, pełen przerażenia krzyk kobiecy.
Ale lotnik pewną miał rękę. Przebywszy dwie trzecie wysokości, rzucił swój aparat na wznak, odwrócił go i zatoczywszy już nisko nad miastem piękne koło, podążał ku lotnisku.
— A wiecie państwo, co to znaczy? — spytał prezes aeroklubu. — Zaruta chciał przez to symbolicznie wyrazić uklęknięcie przed miastem na kolano.

— Na wszystkich placach, wszystkich ulicach i na wszystkich balkonach stoją w tej chwili ludzie i powiewają chustkami lub biją brawo! — mówił dziennikarz. — Kobiety, dziewczęta odrywają kwiaty od staników i chciałyby je rzucić ukochanemu lotnikowi — bo wszyscy wiedzą, że to Zaruta lata nad miastem — ale trudno rzucać kwiaty w niebo a Zaruta z góry patrzy na owacje. Mimo całą swą miłość dla miasta dumny jest

4