— Coby to mogło być?... Czy komendant zostawił pani klucze od swego stolika w kancelarji na lotnisku?
— Nie, ale ja wiem, gdzie one są. Wiszą na gwoździku w rogu pokoju, pod małem lusterkiem.
— Otóż widzi pani — mówmy już jak dzieci, nie krytykujmy, nie tłomaczmy... Mnie się dziś na lotnisku komendant dwa razy przywidział w swej kancelarji... Siedział przed tym stolikiem...
— Janku, jedźmy tam!
— Jutro rano, zaraz po śniadaniu.
— Nie, w tej chwili... Może tam znajdzie się odpowiedź na to wszystko. Jedźmy, czuję, że inaczej nie mogłabym dzisiaj...
Odezwał się dzwonek u telefonu.
— Tak! Dyżurny podoficer? Dobrze, jestem! Lotnisko mówi! — szepnął do Kasi. — Depesza? Proszę otworzyć i powtórzyć mi przez telefon. Zdrów ale zmęczony bardzo. Więcej nic? Dobrze. Hallo! Proszę poczekać, ja zaraz przyjeżdżam na lotnisko. Tak.
Położył słuchawkę.
— Więc jedziemy, proszę pani.