mówił, tylko, że trudno było to zrozumieć. Janek podziękował mu grzecznie i wyszedł z Kasią na peron. W tej chwili zajechał jakiś pociąg wojskowy, z wagonami ubranemi kosodrzewiną. Wysypali się z dworca żandarmi, którzy wykrzykując dziwne słowa, biegli wzdłuż wagonów. Z wagonów posypały się śmiechy i uszczypliwe żarty w dialekcie góralskim. Kpiono i żartowano z żandarmów, którzy mówili gardłowym djalektem zachodnim. Zdawało się, że smukły góral „sztyletami“ patrzył na żandarma, zaś ten, w ciężkim, żelaznym hełmie i z żółtemi sznurami na szerokiej piersi, ogromny i ciężki, zaciskał tylko swe olbrzymie pięści, czekając zwady. Z małego budynku ze znakiem „Czerwonego Krzyża“ wyszły panie z koszami pełnemi chleba, wędlin, papierosów, zakąsek i różnych innych rzeczy. Żartując, rozdawały je żołnierzom, którzy brali nieśmiało, dziękując niezdarnie. Rozchwytywano gazety.
— Więc co ja zrobię? — pytała zaniepokojona Kasia.
— Zaraz! Zaraz! — odburknął Janek.
Zerknęła na niego zboku.
Wyprostowany na swej sztucznej nodze, smukły i wyniosły, z pstremi wstążeczkami orderów na lewej piersi, stał, zapatrzony radośnie w pociąg, w wagony pełne żołnierzy, w ruch, jaki dokoła nich panował. Nozdrza jego, zlekka rozszerzone, drżały, oczy szafirowe ślizgały się po muskularnych postaciach i pociągłych — twardych, wygolonych twarzach górali o drwiących, zbójeckich oczach i drapieżnie zakrzywionych nosach. Z któregoś
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.