Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

wagonu dolatywały wysokie tony „skrzypeczków“ grających zbójeckiego i gwałtowne tupanie.
— Ach, co to za żołnierze! Co za żołnierze! — westchnął. — Mój Ty Boże!
Znowu westchnął i skurcz bólu szarpnął jego twarzą.
Kasia, wielką litością zdjęta, położyła mu dłoń na ramieniu.
Ocknął się.
— Zaraz to zrobimy, droga pani! — odezwał się do niej. — Pojedzie pani tym pociągiem. On panią podwiezie.
— A co dalej pocznę?
— To już oni pani powiedzą. Chodźmy poszukać komendanta pociągu.
Pokuśtykał ku lokomotywie, gdzie istotnie był wóz drugiej klasy z jakimś dziwacznym napisem. Wyprostowanemu dyżurnemu rzekł parę słów i po chwili z wagonu wyszedł młody, smukły, jasnowłosy oficer. o szalonym nosie i maleńkim, owsikowatym wąsie. Kasia, przywykła do nadzwyczaj serdecznych stosunków w „białej willi” i traktująca Janka wciąż, jak dziecko, aż się zdziwiła na widok nabożnego wprost szacunku, z którym obcy oficer rozmawiał z Jankiem. Wysłuchawszy beznogiego pilota, który pod koniec rozmowy silnie uścisnął mu dłoń, oficer, nie przedstawiając się nawet, skłonił się Kasi i ręką wskazał jej na schodki, wiodące do wagonu.
— Pani raczy wejść! Zechce pani siąść, gdzie pani będzie wygodnie —
— Nie chciałabym panom przeszkadzać.
— Wszyscy jesteśmy na pani rozkazy.