ceremonialni, na każdym kroku wypytywali Kasię, czego chce i poco przyszła. Dokumenty jej nie imponowały nikomu, ale nazwisko robiło swoje. „Siostra majora Zaruty“ znaczyło więcej, niż wszystkie pieczęcie i podpisy.
Zaprowadzono ją do adjutanta.
Był to bardzo miły, przystojny i elegancki w ruchach oficer, ale strasznie czuć go było potem, a twarz jego przemęczona nosiła wyraźne ślady niewyspania. Z żelaznym uporem siedział za swym stołem, choć na pierwszy rzut oka każdy byłby odgadł, że powinien iść spać. Obojętnie wziął papiery Kasi, a tylko kiedy przeczytał jej nazwisko, podniósł oczy i spojrzał na nią. Nie ciekawie, nie z zainteresowaniem. Spojrzał tylko, uznając snać, że tę osobę należy zobaczyć.
— Jest pani w „bazie“. Jeśli pani zechce poczekać...
— Gdzie brat jest? Muszę się z nim widzieć, mam bardzo ważną sprawę...
Zastanowiła się, jakby to powiedzieć, ale oficer już trzymał słuchawkę telefonu u ucha.
— Hallo! Hallo! Połączyć z... Dobrze... Zaczekam...
Podparłszy się ręką, w której trzymał słuchawkę — usnął. Kasia po jego twarzy widziała, że śpi. Wszystkie mięśnie się na tej twarzy rozluźniły i spadły, powieki zasłoniły oczy. Wtem jakby iskra jakaś przeleciała przez twarz zmordowaną, powieki dźwignęły się ciężko.
— Tak. Major Zaruta. Meldowany? Aha! Wyleciał?
Ciężko położył słuchawkę.
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.