Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.




XIII.

Piękna to była chwila, kiedy dnia pewnego późnem popołudniem nad miastem pojawiło się dwadzieścia jeden aeroplanów, po skończonej zwycięskiej wojnie powracających do miasta, do lotnika-macierzy.
Przyleciały w szyku wojennym, jakby idąc na wielką wyprawę. I zaiste, wyprawa była wielka, ale radosna — powrót triumfalny do domu. Szła tedy naprzód szpica napowietrzna, za nią w straży przedniej kilka aeroplanów, a potem reszta w szyku głębokim, w trzech linjach nad sobą ustawione, w linjach kołyszących się i zmieniających się nawzajem.
Potem zebrała się napowietrzna falanga w jeden hufiec i zaczęła zataczać koła i kręgi nad miastem, zrazu wysoko, potem coraz niżej, aż wreszcie nad samem miastem leciała, zgiełk czyniąc okrutny, jak gdyby stu archaniołów w zbrojach pancernych i bijących mieczami o tarcze chciało się wedrzeć w ciche ulice miasta. A wszystkie aparaty, całe ubrane kwiatami, podobne były do wielkich latających nad miastem bukietów.

Tu już nie pomógł zakaz żaden. Wbrew wszelkim przepisom i ograniczeniom flotylla napowietrzna wpadła w główną ulicę i rzucając na dół

158