— Jakąż on wobec tego musi mieć żelazną siłę woli! — pomyślała. — I co mu daje tę siłę?
Powoli przychodził do siebie.
Potarł ręką czoło, westchnął, a ujrzawszy ją klęczącą przy sobie, uśmiechnął się z zakłopotaniem.
— Przelękłaś się?
— Na miłość boską, co ci jest?
— Nic dziecko, to właściwie nerwowe...
— Nie skarżyłeś mi się nigdy na nerwy.
Oburzył się. Lotnik musi mieć zdrowe nerwy.
— Na nerwy ja jestem zdrów.
— Więc może serce?
— Serce mam także zdrowe. To omdlenie z powodu wyczerpania. Ja bardzo dużo wkładam w to. Mnie to kosztuje...
— Więc to są omdlenia? Musiało ci się nie pierwszy raz zdarzyć... Najlepszy dowód ten flakonik.
— Myśląc, że to chorobliwe, radziłem się naszego klubowego doktora. Powiedział mi, że jestem zdrów... a to tylko skutki wzruszenia... Przepisał te krople... na wypadek...
— Nic mi o tem nie wspominałeś. A gdyby ci się to wydarzyło w powietrzu? — mówiła, blednąc na samą myśl.
— W powietrzu? To wykluczone.
— A pamiętasz Capellego?
— Ach, Capelli! Capelli nie był lotnikiem, tylko akrobatą włoskim, ekwilibrystą. Latał dlatego, że się nauczył i latał — dla zarobku — póki nie skręcił karku, co go musiało spotkać prę-