ogrody, lub miasta, ciche i bezpieczne w załomach chmur a wędrujące szczęśliwie przez nieskończoną przestrzeń...
Roześmiał się.
— Ale to już są fantazje zgoła niedorzeczne i na które lotnik pozwalać sobie nie powinien... Sądzę, że to te krople tak na mnie działają... Musi w nich być coś podniecającego. Ach, mój Boże! Zmęczony jestem. To morze powietrzne duszę ze mnie wyciąga. Ale co to za roszkosz! Każdy ruch, każdy rzut oka — wszystko tam żyje, jest potrzebne, uzupełnia się, a tu, na ziemi, tyle widzę rzeczy zbytecznych, umarłych, a które mimo to wciąż rodzą się i powtarzają — do znudzenia. A tam, wszystko jest takie, jak tego właściwie chciałem. Tam jestem szczęśliwy, zupełnie szczęśliwy.
— Wierzę ci bardzo — odpowiedziała półgłosem.
I jeszcze chwilę coś mówiła, coraz ciszej i ciszej, uśmiechając się dobrym, macierzyńskim uśmiechem, bo wiedziała, że brata usypia.
Istotnie zasnął. Świadczył o tem jego miarowy oddech.
Wówczas umilkła, i odwróciwszy głowę, aby brata spojrzeniem nie budzić — znała jego nadmierną wrażliwość, — usiadła na stojącem niedaleko krześle trzcinowem i tak siedziała, milcząc, w małej, cichej, nieco dusznej izdebce, skleconej z desek, ledwo zheblowanych, złotawo-białych.
Nie pierwszy raz była w tym pokoiku i znała dobrze jego ściany, na których, jak czarne plamy w białem obramowaniu, wisiały fotografje różnych