milczał i czasami tylko objaśniał. Trzej usmoleni specjaliści przesłaniali okno tak, że się robiło duszno. Patrząc na nich Kasia czasem aż się rumieniła za brata. Marszczące się czoła i nieledwie wzgardliwe spojrzenia monterów zdawały sie mówić: — Czego ten wydziwia? Wszystko jest już oddawna wypróbowane, znane i wiadomo, że się tu już nic zrobić nie da. Jednogłośnie trzej mędrcy nowy wymysł potępiali.
— Chyba żeby może zrobić tak — zaczynał trzeci i rozwijał jakąś szaloną teorję.
Drugi, kompetentny, słuchał i przyglądał się mu lekceważąco. Jednem ironicznem pytaniem w puch rozbijał hypotezę i wzruszał ramionami. Wtedy pierwszy, nie kompetentny, zabierał głos i ględził. Poprostu — bredził. Wówczas zabierał znów głos pilot, i w miarę, jak rozwijał i uzasadniał swą myśl, czoła marszczyły się, w oczach widać było skupienie i naraz monterzy zaczynali się zgadzać z lotnikiem. Sypały się propozycje: — Takby można zrobić, i tak i jeszcze inaczej, ale tu już zabierał głos ten kompetentny, który tak gruntownie umiał uzasadnić niedorzeczność i niewykonalność pomysłu.
— Jakby już koniecznie chciał zrobić, toby mógł zrobić tylko tak:
I tu następował jasny i prosty wykład, z którego wynikało, że usmolony specjalista kompetentny nie tylko wierzył w wykonalność pomysłu, ale już sam nad nim pracował.
W ten sposób „chwilka“ mogła trwać nieraz i pięć godzin i pilot opuszczał lotnisko już w nocy. Zawsze siostrę przepraszał, ale ona, choć nieraz