Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

tem ukradkiem przyglądała się bratu, jak gdyby porównając swoje wrażenia z jego wyrazem twarzy. I na czystem czole panny zarysowała się pionowa zmarszczka poważnego zamyślenia.
Wtem pilot ruszył się. Machnął raz i drugi ręką, skrzywił się i mruknął:
— Źle! Mówiłem, że on nie ma czucia w rękach!
— Kto taki, kochanie!
— Seyton! Nie słyszysz? Źle wyląduje!
Dopiero teraz zauważyła, że huk motoru zbliża się.
— Leci lewem skrzydłem! Równowagi nie ma! Ach, cóż to za zarozumialec!
Wstała.
— Trzeba coś zrobić! — wykrzyknęła nerwowo. — Zabije się!
— Nie, nie zabije się! A przedewszystkiem ty nie wychodź!
Usiadła i jakby zastygła w oczekiwaniu.
Słychać było metaliczny chrzęst nadlatującego aeroplanu, brutalne warczenie motoru, rosnące z każdą minutą, a potem nagle trzask głośny i krzyki.
— Nic mu się nie stało! — rzekł pilot.
Wrzawa nie ustawała. Marjan dźwignął się, usiadł, wstał i powoli podszedł ku oknu.
— No więc? — zawołał do kogoś, odsunąwszy firanki.

— Złamał lewe skrzydło! — odpowiedział czyjś głos. — Za gwałtownie lądował. Ale nic mu się nie stało.

2*19