Zaruta zajmował wraz z siostrą piękną, białą willę za miastem, zbudowaną tuż koło wielkiego parku. Ponieważ willa stała na wzgórku, zaś park leżał w kotlinie, przeto z okien i werandy widać było poprzez zielony żywopłot strzyżone trawniki, sino-czerwone na nich piwonje, ciemnozielone, smukłe tuje, podobne do płomieni świec, łabędzie pływające po czarnym stawie, a po drugiej stronie, prawie na wysokości willi lecz cokolwiek niżej, długą, strzyżoną aleję, noszącą fantastyczną nazwę jakiegoś orjentalnego władcy. Park był tak blisko, iż mogło się zdawać, że należy do willi.
Willa, otoczona sztachetkami i żywopłotem, obrośnięta gęsto dzikiem winem i z wielkiemi, szklanemi kulami, skrzącemi różnobarwnie wśród grządek kwiatowych, stała sobie samotna, wykwintna i jakby na uboczu. Kasia, która zajmowała się gospodarstwem, miała staranie o wygląd domu. Uważała, aby wszystkie metalowe ozdoby, klamki i zamki, pilnie czyszczone, lśniły jak złote, aby szyby w oknach świeciły, jak z miki, aby wszystko było w porę odnowione, odświeżone, zamiecione i pomalowane. Ten porządek oraz cisza i spokój, panujące w willi, sprawiały, iż — choć w wyglądzie jej nie było nic nadzwyczaj-