zjastycznemi okrzykami — ponad tem czasem, nisko nad drzewami, jedna lub dwie wielkie, jasne drżące gwiazdy... A potem niebo ciemniało w szafir, śnieg nabierał jasnego lśnienia, tory świeciły jak brylantowe strumienie, a zaś saneczki na nich czerniały... A tylko młode głosy brzmiały w jasnem spokojnem powietrzu jak chór radośnie rozkołysanych dzwonków i dzwoneczków.
Tak przez czyste okna swej willi lub też z werandy Kasia przyglądała się pięknemu parkowi i życiu, które w nim wrzało, czując się dzięki temu bliższa ludziom i nie samotna w chwilach, kiedy Marjana przy niej nie było.
Albowiem brat był treścią jej życia, jedyną jej dumą i jedyną troską.
Kochała go niezmiernie. W dzieciństwie istotnie nie odznaczał się zdolnościami, ani inteligencją, chodził po świecie jakby zaspany, ale zawsze był niewypowiedzianie dobry i uczciwy, nigdy nie kłamał. Młodsza od niego o cztery lata, już jako młode dziewczątko prześcignęło go w rozwoju umysłowym i widząc go nieraz w ciężkich z powodu jego naiwności tarapatach, zajęła wobec niego stanowisko do pewnego stopnia opiekuńcze. W trudnych chwilach broniła go przed ojcem, wyrabiała mu różne amnestje, czuwała nad nim — i tak do tego przywykła, że choć z czasem stał się z niego chłop jak dąb, patrzyła na niego jak na dziecko. Widziała to dobrze matka i umierając, przykazała jej opiekować się bratem. To przykazanie Kasia święcie spełniała.
Subtelna i bystra, przyglądając się bacznie bratu, zauważyła, że pomimo całą ociężałość umysłu