wanie za piękny lot, za odwagę, iż ten blask sławy, jaki z dalekiego świata jej dzielny brat przywiózł w darze rodzinnemu miastu. Znano jego samochód i odwracano się za nim na ulicy. Nikt nigdy nie był natrętny, ale przecież poczta, przychodząca do białej willi przy parku, stawała się codzień obfitsza. Przychodziły kartki i listy, pełne gorących życzeń, słów uznania, czasem wierszyków, przychodziły też epistoły uroczyste, odwołujące się do decyzji lotnika w zawiłych lub przykrych sytuacjach — a były to jawne dowody miłości i zaufania.
Młody pilot promieniał szczęściem. Widział, że jest kochany i odwdzięczał się za to z głębi duszy. Żadnej prośbie nie odmawiał, wszędzie i zawsze pomagał, najbiedniejszym człowiekiem się zajął. Jemu też niczego nie umiano odmówić i nie odmawiano, nie tylko dla sławy, która nakazywała szacunek, ale z powodu jego przedziwnej, wiecznie dziecięcej dobroci i naiwnej szczerości. Przytem wiedziano, że nigdy nie prosi o nic dla siebie.
To były jedyne punkty, w których stykał się z ludźmi. Zresztą — nie unikał ich, ale trzymał się na osobności. Nie bywał na żadnych przyjęciach ani na balach, a cały czas wolny od pracy i zajęć niezmiennie spędzał w domu. Szczęśliwym dla tych jego upodobań zbiegiem okoliczności Kasia, która w młodym wieku wiele widziała świata i pięknych uroczystości i obyła się z niemi, nad zgiełkliwe salony przenosiła też swój cichy, jasny pokój panieński; jej jednakże zdawało się, że tego rodzaju odosobniony tryb życia nie licuje