Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

z kadzielnic. W ten święty, zbożny a tak skromny cud wieczorny wejrzał naraz ciekawie żółty księżyc i, wysunąwszy się z za czarnych szpalerów, stanął nakszałt latarni u końca aleji, pyzaty i trywialny swą pełnią; w tej chwili jednak, zauważywszy to jego narzucające się i niedyskretne wystąpienie, chmurka jakaś blada przybiegła i rzuciwszy muślinową zasłonę na jego szeroką tarczę, zasnuła go tajemnicą i roztęsknionem marzeniem.
— Jaki cudny wieczór! — odezwała się Kasia.
— Przecudny — mruknął brat półgłosem.
— Nie chciałbyś pójść do parku?
— Pójść? — zabrzmiał z odcieniem niemiłego zdziwienia głos Marjana.
Uśmiechnęła się do siebie. Marjan nie lubiał chodzić. Wszystko raczej — tylko nie chodzić:
— Jaki też z ciebie niewypowiedziany próżniak!
— O!
— Paru kroków zrobić ci się niechce!
Dało się słyszeć gwałtowne pykanie fajeczki.
— To nie lenistwo — burknął obrażony pilot, — to wstręt do chodzenia.
— Doprawdy — pojąć tego nie mogę!

— Fu! Co za prymitywna historja! Naprzód jedna noga się rusza — pomyśl, w ciele ludzkiem odbywa się z tego powodu cała komedja! Z powodu tego nieznacznego ruchu jednej nogi! Przypatrz się tylko dzieciom, uczącym się chodzić! Potem druga noga — o mój Boże, ile jest w tym ruchu do rozwiązania formuł matematycznych, co się na to wszystko składa, a rezultat? Krok na piędziesiąt centymetrów: Pomyśl: ten kolosalny wysiłek i ten śmieszny rezultat! Aż wstyd czło-

36