nas nie przyszedł! — mówię mu. — Samochód wolny, byłabym panu w tej chwili dała! — Ej, gdzieżbym ja państwo niepokoił! Pan Zaruta wielki człowiek, nie śmiałem!
— I ty mi to mówisz?
Te jej słowa wzburzyły go.
— To niedorzeczność! Ludzie wiedzą, znają mnie... Wiem, że mnie znają... Mają do mnie zaufanie...
— Nie gniewaj się, ale tu niema się czemu dziwić. Jesteś osobistością znaną, otacza cię powszechny szacunek, a przytem... nie żyjemy, jak drudzy żyją... Tamci mają swe żony, dzieci, swoje szczęście i swoje troski... A my żyjemy we dwoje w cichym, wygodnym domu, szczęśliwi... Im może się nawet zdaje, że zamknięci jesteśmy w tem swojem szczęściu, że ono troski ich przez próg nasz nie przepuści... Więc omijają ten nasz dom aż nadto szczęśliwy, szczęśliwy czasami nie po ludzku...
Brat stanął przed nią, dłonią potarł swą jasną, krótką strzyżoną czuprynę i rzekł:
— No, skoro oni nie chcą do nas przyjść, to my ich poszukać musimy! Nic łatwiejszego, to się zrobi! Dziękuję ci, żeś mi na to zwróciła uwagę. Istotnie — masz słuszność.