Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

Bataljony mijały jeden za drugim. Na czele jednego bataljonu szedł wysoki barczysty oficer, z poważną wyrazistą twarzą. Kiedy był niedaleko samochodu, z tłumu wyrwała się mała dziewczynka i piszcząc, złapała oficera za rękę. Ten jednym ruchem podniósł ją w górę, przycisnął do siebie, pocałował, postawił na ziemi i poszedł dalej.
— Tatusiu, wróć! — wołała dziewczynka.
Ojciec nie słyszał. Szedł wyniosły, niezłomny, z wzrokiem patrzącym gdzieś ponad głowy idących przed nim żołnierzy.
— Na bok! Na bok! — rozległy się głosy w tłumie.
Motor zawarczał, Zaruta gwałtownie cofnął swój samochód, zakręcił i poleciał gdzieś przed siebie.
Kiedy późnym wieczorem wrócił do domu, zastał Kasię na werandzie z kilku chłopcami.
Wieczór był ciepły i pogodny.
W górnej aleji parku pokazały się jakby różnobarwne robaczki świętojańskie, pstre, kolorowe latarnie, kołyszące się równym, rytmicznym ruchem. Za temi iskrami płynęła silna, porywająca muzyka trąb z czystego metalu, dźwięczna akordem i energicznym wyrazem, wesoła, buńczuczna. Czarne tłumy płynęły wraz z orkiestrą, której instrumenty połyskiwały w stłumionym blasku lampionów. Orszak lawiną ciemną stoczył się nadół i szedł dokoła stawu, ognie rozpalając w czarnej wodzie. Zwabione światłami i muzyką łabędzie, wypłynęły ze swego pawiloniku zdzi-