Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

udało mi się rozbudzić to, czego pragnąłem i ponieważ w każdym z was jest dziś — orle serce! Za to was kocham, moi drodzy malcy, za to, że, przysięgam! — wy będziecie latali! A kiedy który wyląduje potem po raz ostatni, w postaci krwawego sznycla, skwierczącego na ogniu własnego motoru — to będziecie mogli powiedzieć, czy was oszczędzałem!
Chłopcy spojrzeli po sobie.
— Cóżeś widział jeden z drugim — śmiał się pilot — latając ze mną po niebie? Może widoki jakie cudne, kraje nieznane? A pewnie, jest kraj, jest — nieznany i nie każdemu dostępny — kraj wiary w siebie i pewność swego serca, kraj, w którym śmierć sekundy na swej kosie wydzwania. Otwórzcie oczy, chłopaki, to ja wam pokazałem, nic więcej. I dziś, żebym wam nie wiedzieć jak tłomaczył, że tam istotnie jest królowanie śmierci, żaden z was nie uwierzy, bo odemnie nauczyliście się wiary w aparat i wiary w siebie.
— To prawda! — wykrzyknął z radością Janek. — Ale to przecie jest proste! Kto pływać umie, ten się wody nie boi!
— Przeważnie jednak toną ci, którzy pływać umieją. Mniejsze z tem zresztą. Dość na tem, moje ptaszki, że ja was z rąk wypuścić nie mogę. Poczekacie ze swą ochotą bojową — a ja z was zrobię na prawdę Patrol Śmigi Warczącej!
— To co innego! Na to zgoda! — wołali chłopcy.
Otulona szalem, w zmroku, zapomniana i samotna, siedziała Kasia, ze zdumieniem i zgrozą przysłuchując się tej dziwnej rozmowie. Kiedy