Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

umilkły okrzyki chłopców, chciała się odezwać, ale coś jej odebrało głos. Dopiero przełknąwszy łzy, mogła przemówić.
— Żebyście wy wiedzieli. jacy jesteście dziwni — mówiła ze swego kąta. — Znam was wszystkich od dzieciństwa i znam was jako zacnych, prawych, bardzo dobrych chłopców. A dziś — czy wy rozumiecie? — jesteście dzicy, dzicy, jak ludożercy. Ty, Marjanie, ty się przechwalasz tem, że jako dzieciaki, brałeś ich ze sobą na aeroplanie i narażałeś na śmierć! I to mówisz ty, człowiek tak dobry! Co gorsze, w słowach twoich istotnie jest połowa prawdy! Nie cała prawda, bo przecież trochę przesadzasz, ale połowa prawdy jest! I że cię tego nie wstyd! Nie rozumiem, nie rozumiem! Co teraz? Teraz, dziś, z tych młodszych swoich braci chcesz porobić sokoły, które, jak zawodowy „falconiere“ chciałbyś puszczać z ręki na upatrzonego przeciwnika! Okropność! Ja wiem, wiem dobrze, że myśliwi kochali często sokoły swoje ponad wszystko... I że dla tych sokołów miłość pana była ostrogą, podniecającą ich zapał, ich ambicję bojową... Pomyślcie jednakże, czy to nie jest dzikie? W sokolnika zmienia się mój dobry brat, w sokolnika, który z żywych ludzi sokoły robi! I co wy mówicie o kulturze, wy, ludzie o dzikich instynktach wiecznych myśliwych!
— Dzikie! — roześmiał się Zaruta. — Słuchajże: Widziałem dziś wymarsz jakiegoś pułku.Tysiące ludzi szły — bronić Ojczyzny. I widziałem, jak mała dziewczynka wołała na swego ojca: — Wróć, tatusiu! — a on wrócić nie mógł, oficer, prowadził bataljon!