Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.
VII.

Wojna, straszliwa, bezlitośna, szerzyła się coraz bardziej.
Zrazu było to tylko gryzienie się podjazdów, ale za kawalerją płynęły rzeki piechoty, która ogromną ławą coraz potężniej napierała na ościenne kraje państwa. Z obu stron ku frontom dzień i noc leciały pociągi, pełne ludzi, koni, dział i różnych machin potwornych. Fronty, jak dwie równoległe nici krwawe przedłużały się od południa ku północy, wgryzły się w siebie niezliczonemi ostrzami bagnetów i szabel i tak wpiwszy się w siebie wzajemnie temi krew ssącemi smoczkami, miotały się konwulsyjnie w zacieklej walce.
Dwa wielkie narody, zmieniwszy się w dwa pęczniejące wściekłością potwory o tysiącach drapieżnych głów, wzięły się za bary, a każda konwulsja, każdy wstrząs szarpał trzewiami, sercem, duszą, całem ich jestestwem. Rozlegający się na polach bitew grom setek baterji, tysięcy karabinów maszynowych i granatów ręcznych, krzyk pułków idących do szturmu i jęk żołnierzy zakrwawionych, poraz ostatni hełmy żelazne zdejmujących z mokrej głowy, zamiary wodzów, wrzawa bitwy i żałoba pobojowisk — to wszystko streszczało się w krótkim ostrożnie ułożonym