Wojna, straszliwa, bezlitośna, szerzyła się coraz bardziej.
Zrazu było to tylko gryzienie się podjazdów, ale za kawalerją płynęły rzeki piechoty, która ogromną ławą coraz potężniej napierała na ościenne kraje państwa. Z obu stron ku frontom dzień i noc leciały pociągi, pełne ludzi, koni, dział i różnych machin potwornych. Fronty, jak dwie równoległe nici krwawe przedłużały się od południa ku północy, wgryzły się w siebie niezliczonemi ostrzami bagnetów i szabel i tak wpiwszy się w siebie wzajemnie temi krew ssącemi smoczkami, miotały się konwulsyjnie w zacieklej walce.
Dwa wielkie narody, zmieniwszy się w dwa pęczniejące wściekłością potwory o tysiącach drapieżnych głów, wzięły się za bary, a każda konwulsja, każdy wstrząs szarpał trzewiami, sercem, duszą, całem ich jestestwem. Rozlegający się na polach bitew grom setek baterji, tysięcy karabinów maszynowych i granatów ręcznych, krzyk pułków idących do szturmu i jęk żołnierzy zakrwawionych, poraz ostatni hełmy żelazne zdejmujących z mokrej głowy, zamiary wodzów, wrzawa bitwy i żałoba pobojowisk — to wszystko streszczało się w krótkim ostrożnie ułożonym
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.
VII.