Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

chórów całego piekła, ale jej zdawało się karygodną zarozumiałością wierzyć, że w jej małej duszy mogłoby być źródło takiej potęgi. Nie ufała sobie, widząc, że nikt w ten sposób, co ona, nie rozumuje. Więc uciekała się tylko do cichych westchnień i do tego wysiłku dusz szlachetnych, wchodzących na pierwsze stopnie rozwoju, uciekała się do sztuki, zwanej „dyscypliną cierpliwości“.
Pogoda wciąż była cudna, mimo, że niewiele już liści zielonych trzymało się na drzewach, a jesień szumiała szelestem uschłego listowia. Wciąż widziało się przeciągające ulicami wojska. Był w mieście plac duży, szeroki, z odwachem, przed którym stały dwie jaskrawo pomalowane budki, i z dwoma wielkiemi, czarnemi, staremi działami oblężniczemi, po których lśniących lufach wspinali się chłopcy. Wiele było na placu dużych ław, na których ciasno zciśnięta, zabawiała się w zwykłym czasie młodzież, podczas gdy starsze, czarno ubrane panie lub zgarbieni, siwi emeryci zasiadali na ławkach otaczających grube pnie starych drzew. Rojno bywało na tym placu wieczorem a gwarno i wesoło w niedzielne przedpołudnia, gdy po nabożeństwie muzyka wojskowa, rozstawiwszy się kołem, przygrywała krążącym po placu gęstym tłumom. Teraz, na ten plac szły wszystkie oddziały, wyruszające na front. Prowadziła je muzyka, wesoła i dźwięczna, jak zwykle. Za muzyką jechał sztab na pięknych koniach, o jedwabistej sierści, śpiżowo lśniącej do słońca. Oficerowie w nowych mundurach, obwieszeni bronią, mieli miny uroczyste, zaś za