że istotnie tylko na takie nasze próby się nadaje... Ale tam, wiecie, są jakieś napisy, i różni ludzie tu przyjeżdżają, żeby je oglądać... Miasto ma z tego zysk i boi się, żebyśmy nazwiska jakiego sławnego człowieka skrzydłem nie zatarli... To trudno, musimy sobie coś innego znaleźć...
I znaleźli.
Na rzece był stary, wspaniały most kamienny, z figurami świętemi, czuwającemi nad każdem przęsłem. Rozpięcie przęseł było wystarczające — jak gdyby ten stary, od pięciuset lat spoczywający w grobie budowniczy właśnie tak ten most budował, żeby lotnicy mogli z niego korzystać. To wszystko wziąwszy pod uwagę, eskadra „Śmigi Warczącej” pewnego poranku wzleciała ponad rzekę a potem — jeden po drugim aeroplan, jak czajka spadał na złotą wodę i przemykał się przez wiązania mostu, ptakiem wzlatując w niebiosa.
Cudowny był to widok — te ptaki zuchwałe nad rzeką płynnego złota, nad rzeką ognia, płynącego powoli w Nieznane...
Ale i to nie spodobało się ludziom rozważnym. Zaczęto pisać w dziennikach, że tak nie wolno, bo nużby znowu komendant jazdy, chcąc wykazać sprawność konnicy, rozkazał szwadronom szarżę po głównych ulicach, a nużby znowu komendant artylerii, dla przekonania się o wyćwiczeniu swych ludzi, zarządził strzelanie z ciężkich dział do rzeki! I to i owo!
Zaruta wzruszał ramionami.
— Niema dziś na świecie miejsca dla porządnego człowieka! — skarżył się.