Poleciały sokoły w pole.
Eskadra „Śmigi Warczącej“ wyruszyła na front.
Płakała Kasia, rozstając się ze swemi orlętami, z dumą i pychą żegnał ich Zaruta. Cały personal sam debrał i wyćwiczył, wszystkie śrubki, motory i karabiny maszynowe obejrzał i wypróbował. Eskadrilla była bez zarzutu, wzorowa, lotnicy młodziutcy, lotnicy, którzy nie ciężyli jeszcze ku ziemi, rwali się do walki jak koguty bojowe, na platformach prężyły swe kanciaste skrzydła najlepsze aeroplany. Zaruta uczył swoich chłopców długo, dał im skrzydła i szpony i wierzył niezłomnie, że zwyciężą.
Chlastał deszcz, zmięszany ze śniegiem, a rzadkie błoto — na rampie kolejowej, gdzie ładowano eskadrę — sięgało wyżej kostek. Brodził sobie w niem śmiało pilot w sztylpach skórzanych, zaś za nim dreptała Kasia i płacząc, myślała o tem, jak dziwnie się to wszystko ułożyło. Tak niedawno jeszcze — zdawało się — chłopaki siedziały na stopniach werandy, z grubych, białych garnuszków jedząc poziomki z dobrze osłodzonem mlekiem, a tu naraz — już z nich żołnierze, już piloci, jadący na front. Natchniona wiedzą kobiecą,
Strona:Jerzy Bandrowski - Siła serca.djvu/92
Ta strona została uwierzytelniona.
VIII.