Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

podobnie głównie dla tradycji, bo pamiętał dobrze, że jego swego czasu za to samo karcono.
Kobiety są dziwne. Zabraniają czegoś jak najsurowiej, krzyczą, jeśli się ich zakaz przekroczy, ale gdy zajdzie potrzeba, same żądają, aby zrobiono to, czego tak stanowczo zakazywały. Tak bywało i z Kochankową. Krzyczała na chłopca, gdy sam poszedł nad morze, lecz kiedy nie miała piasku pod ręką, a nie mogła się od roboty oderwać, posyłała go na strąd samego. To Eryk lubił nadewszystko. Czem prędzej naciskał na uszy własnoręcznie przez tatka uszytą czapkę z starego futerka, brał swój worek na piasek — miał własny, mały, także przez tatka uszyty — i kłapiąc drewnianemi podeszwami korków, co żywo biegł na strąd. Tam nie odrazu klękał nad wygrzebanemi już dołkami, aby piasku nabrać. Przez jakiś czas bujał sobie po strądzie, przyśpiewując i tańcząc jakiś tuńc własnego pomysłu, szukał muszelek, drobnych bitów, klepców, zastawionych przez starszych chłopców, przyglądał się statkom dalekim, słowem, hulał sobie nad morzem, tańcząc, śpiewając i mówiąc sam do siebie. Co mówił? Czy można zrozumieć, co mówi dziecko urywkami niedojrzałych jeszcze w jego ustach słów? Ale z pewnością był to jakiś dziecinny, pierwotny rapsod o wszyst-