Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

mykane, domy ciche, tylko z kominów się kurzy. Dziecko się nie zaśmieje, pies nie szczeknie, krowa nie ryknie, słychać tylko gromowy szum wichury. Ale niech się stanie cokolwiek, chociażby to była nawet rzecz najdrobniejsza, z pewnością ktoś ją zauważy i zapamięta.
Tak było też i w tym wypadku. Znalazł się ktoś, kto widział, jak kot do szopy wchodził. Co go to mogło obchodzić? Nic. A jednak on zauważył i zapamiętał sobie! Inni wiedzieli, że tam się bawiły dzieci, jeszcze inni wiedzieli, które. Znaleźli się świadkowie ukradkowego wymarszu dzieci w pole, właśnie ku temu miejscu, gdzie pujkę znaleziono — a reszty łatwo już było się domyślić. Dzieci chytrze plan swój układając, zapomniały, lub też poprostu nie wiedziały o tem, iż właśnie dlatego, że tak często bawią się bez dozoru, stale są pod troskliwą opieką oczu, zdala nad niemi czuwających.
Śledztwo, prowadzone bardzo przebiegle, zapomocą ognia pytań krzyżowych i różnych kruczków, nie dało żadnego wyniku prócz stwierdzenia faktu. Ten wyglądał zgoła niewinnie. Dzieci bawiły się z kotem, który się do ich zabawy przyłączył. Jak się bawiły — nie mówiły i nikt o to nie pytał. Kiedy pujka uciekła na stryszek, pogoniły za nią, chcąc ją sprowadzić nadół.