nie, bo wiedział, że jak tylkoby się pomylił, musiałby znowu od początku zaczynać. Tatk na mylenie się w pacierzu nie pozwalał.
Jakiś czas wszystko szło dobrze, gdy naraz Eryk zmieszał się. Wyraźnie, tuż przy sobie, usłyszał przeciągłe, bolesne miauknięcie.
Drgnął i zaciął się.
Tatk poprawił go, podpowiedział mu zapomniane słowo, które chłopak podchwycił, jechał na niem jeszcze jakiś czas, a potem urwał.
— Od początku! — rozkazał tatk.
Już ze łzami w głosie Eryk zaczął powtarzać pacierz. I tym razem szło mu przez pewien czas jakoś szczęśliwie. Wtem rozległo się tuż przy nim przeraźliwe, żałosne „miaauu!“ — i chłopaczek ujrzał przed sobą na pierzynie czołgającego się czarnego kota z przetrąconym grzbietem.
Teraz już nie pamiętał ani jednego słowa z pacierza. Tatk zaczynał się naprawdę gniewać i podejrzewając chłopca o upór i krnąbność, groził lejprem, który też wreszcie poszedł w ruch. Trwało to tak długo, póki neńka nie zlitowała się nad synkiem i nie wyzwoliła go z rąk rozsrożonego ojca.
Łatwo się domyślić, że po tak srogich cięgach i wielkim łez wylewie zmęczony malec spał znakomicie i obudził się na drugi dzień,
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.