Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/118

Ta strona została skorygowana.

Eryk spuścił głowę. Posmutniał. Stał tak dłuższy czas, bezmyślnie wywijając jakimś kijkiem. Z sieni doleciał go naraz głos neńki:
— Eryk! Bijoj na strąd i alaj mi perżno piasku!
Śpiewając z radości, sprężystym krokiem pomaszerował do pokoju, poszukał pod łóżkiem swego woreczka i pobiegł nad morze.
Dzień był złoty, czysty, morze i niebo błękitne, chmury srebrnobiałe. Na szlaku parowców widać było piękny trójmasztowiec w pysznym stroju wydętych żagli. Od morza wiała świeża, rzeźwa briża północna. Na skraju wysokiej wydmy, tuż nad stegną stał, jak zwykle, jakiś rybak i przyglądał się morzu.
Chłopaczek rzucił worek i zaczął się tarzać po piasku. Czuł się w tej chwili zdrowy i wesoły, jak młody pies. Nie obchodziło go nic ponad to, że mógł oddychać tem tęgiem, upajającem, chłodnem powietrzem, że widzi trójmasztowiec, zielony las na wydmach i że zaczyna mu się chcieć jeść.
— Dziś ja piasku naalam! — postanowił sobie.
Nabrał piasku ile tylko w worek wlazło, naddał go zgrabnie na plecy, zgiął się, porwał się ku stegnie — ale już po kilku krokach padł. Nie zniechęciło go to. Dźwignął się, szarpnął worek, lecz jak tylko go na plecy narzucił, znowu upadł. Zdziwiony tem, usiadł