koło worka i zaczął mu się uważnie przyglądać. Nie było w nim piasku o wiele więcej, niż nosił zwykle. Zacięty chłopak zgrzytnął zębami, wytężył wszystkie siły i stękając zrobił kilka kroków. Tym razem nietylko padł, ale zsunął się po stegnie znów na strąd, jakgdyby go worek tam ściągnął.
I wówczas usłyszał nad sobą głos:
— Nigdy tego piasku do domu nie zaalasz!
Tak mówił stojący na skraju wysokiej wydmy rybak.
Eryk zdziwiony podniósł głowę, aby zobaczyć, kto to mówi.
Był to istotnie rybak, ale jakby i nie rybak zarazem. Człowiek nieznany, od którego wiało czemś obcem i jakby groźnem. Eryk nigdy go w wiosce nie widział. Mimo to patrzył mu śmiało w oczy.
A ów człowiek spoglądał nań wciąż z góry i z jakimś dziwnym uśmieszkiem powtórzył:
— Nigdy tego piasku do domu nie zaalasz!
Powiedziawszy to, odwrócił się i odszedł.
— Bóg wie, co za jeden, skąd się wziął i czego tu chce? — pomyślał Eryk z właściwym rybakom lokalnym patrjotyzmem, nieufnie i podejrzliwie patrzącym na każdego nowego człowieka w wiosce, wyjąwszy oczywiście letników.
Po dłuższym odpoczynku zabrał się znowu do swego worka. Szarpał go, kopał, ciąg-
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.