Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/121

Ta strona została skorygowana.

Eryk płakał przez dłuższą chwilę w dalszym ciągu, aby zyskać na czasie. Myślał równocześnie tak:
— Dzeusy „jego“, tego obcego rybaka, nie widziały, „on“ im piasku alać nie zakazał. Powiem im, że upadłem, potłukłem się o burt łodzi i teraz tak mnie wszystko boli, że swego worka podnieść nie mogę. One mi go z pewnością doalają do dom.
Tak się też stało. Dziewczęta, zlitowawszy się nad potłuczonym małym chłopaczkiem, chętnie zaniosły mu jego worek z piaskiem do domu.
Tym razem udało mu się. Mimo to przez cały dzień chodził zasępiony i roztargniony tak, że nie rozumiał, co do niego mówiono. Z tego powodu kilka razy od neńki oberwał. On zaś zastanawiał się wciąż nad tem, co się właściwie stało, i czy neńce powiedzieć co, czy nie? Zdawało mu się, że trzeba powiedzieć, a jednak coś go od tego powstrzymywało. Jakiś strach, jakiś niepokój i wstyd.
Wieczorna modlitwa zakończyła się bardzo burzliwie. Niewidzialny kot miauczał wciąż, chłopak mylił się, lejper był znowu w robocie.
Następnego dnia rano, zaraz po śniadaniu, wykradł swój worek i, skorzystawszy z tego, że matka wyszła do sąsiadki, wymknął się z domu i pobiegł na strąd. Był blady,