Jakoś się uspokoił, poszedł do Klemensa Długich bawić się, kolację zjadł z apetytem, przy pacierzu się mylił i wzdrygał, ale tatk dał mu tego wieczora spokój.
Tylko neńka spokojna nie była. Uderzyło ją przedewszystkiem to, że chłopak od kilku dni mylił się przy pacierzu, mimo że pamięć miał doskonałą i zwykle odmawiał pacierze gładko. Następnie, prawda, że wrócił ze strądu napół przytomny, ale chory nie był, fibru nie ma, zaziębły też nie jest, jedzenie szmaka mu, więc i na sumieniu mu nic nie wisi. Dziwne było też w jego opowiadaniu, że gdy on, chłopaczek silny, swego woreczka dźwignąć nie mógł. Julka z łatwością go przyalała, mimo iż dźwigała równocześnie swój wielki, ciężki wór.
— Coś w tem musi być — myślała.
Na drugi dzień, jak zwykle, poszła na mszę ranną do kościoła, wyspowiadała się i przystąpiła do Komunji świętej, jakby nigdy nic wróciła do domu, dała mężowi i synowi śniadanie, a potem, kiedy oporządziła krowę i świniaka, wzięła swój worek i zawołała na Eryka:
— Synku, pójdziemy na strąd piasek alać!
Tym razem mały Eryk poszedł niezbyt chętnie, ale iść musiał. W niektórych wypadkach neńka żartów nie znała, a wtedy gorzej było mieć do czynienia z nią, niż z tatkiem.
Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.