Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

gładki, rumiany, z małemi czerwonemi usteczkami i ślicznym noskiem. Przytem umiał się dobrze ubierać, miał bardzo dobre maniery, a także doskonale tańczył. Słowem, gdyby na świecie istniała jakaś sprawiedliwość, pan nauczyciel Sobieski byłby człowiekiem światowym. Zamiast tego musiał siedzieć w zapadłej wioszczynie rybackiej, gdzie „ludzi“ wcale nie było, tylko nieokrzesani rybacy, mówiący źle po polsku, a tak wszelkiej ogłady pozbawieni, iż pana Sobieskiego nawet nauczycielem nie nazywali, lecz poprostu „szkólnym“. Oczywiście, panu „szkólnemu“ Sobieskiemu bardzo się to nie podobało, ale nie śmiał nic powiedzieć, ponieważ bał się zrazić sobie rybaków, wśród których żyć musiał.
Mieszkał szkólny w gmachu szkolnym, w małym pokoiku na górze, z oknem zwróconem na północ, co było bardzo przykre wogóle, bo rzadko zaglądało tu słońce, szczególnie zaś dawało się we znaki, gdy zawyła straszliwa norda. Widok też nie był nadzwyczajny. Szkólny widział ze swego okna tylko oberżę i drażniący go na niej wiecznie nieortograficzny napis „Pod Bałtyckiem Łososiem“. To „kiem“ doprowadzało go czasami do szalu, ale nie było na to rady, bo Papaszk, stary oberżysta, miał węża w kieszeni i ani nawet na myśl nie byłoby mu przyszło