Strona:Jerzy Bandrowski - Sosenka z wydm.djvu/188

Ta strona została skorygowana.

oni winni, że umieją pisać tylko po niemiecku? Za to wielka łaska, jeśli rybak raczy sprzedać parę funtów ryby szkólnemu, a nic do wędzarni. Taka to jest zacha.
Nic tedy dziwnego, że szkólny źle się czuł w tej małej wiosce rybackiej i znienawidził odgłos drewnianych korków. A trzeba wiedzieć, że kłapanie tych korków bywa bardzo donośne, zwłaszcza jesienią i zimą, gdy piasek stwardnieje, a ludzie w posępnej godzinie zmierzchu gromadami śpieszą do kościoła na nieszpory. Od tych licznych korków taka ponura powstaje wówczas muzyka, jakby to szkielety własnemi kośćmi trzaskały. Takie przynajmniej miał wrażenie szkólny Ryszard Marja Sobieski. To też jedyną jego pociechą było przecie od czasu do czasu zajść pod „Bałtyckiego Łososia“ z tem przeklętem, nieortograficznem „kiem“, wypić coś dobrego i zatańczyć z Mariczką przy dźwiękach harmonji. Mariczka była panienką przystojną, zgrabną, daleką krewną starego Papaszka.
Ale pewnego dnia zdarzyła się szkólnemu dziwna historja. Idąc z dziećmi na małą przechadzkę do lasu, spotkał po drodze dziewczynę, zwykłą rybaczkę. Była to dziewczyna smukła i zgrabna, w płomienistym swetrze, czarnej, krótkiej, obcisłej spódniczce i w grubych wełnianych pończochach. Twarz miała przewiązaną czarnym koronkowym szalem,